PREMIERA
lipiec 2015 r. Scena pod skrzydłem, Jerutki
Reżyseria: JACEK MALINOWSKI
Pomysł i scenariusz inspirowany twórczością Siegfrieda Lenza : ROBERT WASILEWSKI
Obsada:
KATARZYNA SIERGIEJ
MATEUSZ WITCZUK
oraz
MARTA BOCIANIAK, MAREK CZAJKA, MACIEJ ZAWISZA, MARCIN MAJEWSKI, WOJCIECH GROCHOWALSKI, ADAM BOCIANIAK, AGNIESZKA ZALESKA, KAJA WASILEWSKA
Scenografia wg projektu zespołowego: BARTOSZ MYŚLAK
Projekty plastyczne i wykonanie:
KATARZYNA WOLICKA – batik
BARTOSZ MYŚLAK – konstrukcje, rzeźby
MARCIN BANAT – instalacje z natury
Realizacja projektów scenograficznych – uczestnicy warsztatów scenograficznych
Konsultacja kostiumowa: EWA HELMAN SZCZERBIC
Muzyka: ROBERT WASILEWSKI
Aranżacje muzyczne: ALEKSANDER TOMASZCZYK, IGA WASILEWSKA
Wykonawcy muzyki:
ZESPÓŁ „SAKS” SZCZYTNO, KAPELA RODZINY WASILEWSKICH
Autorzy zdjęć: Dorota i Bartosz Myślak, Artur Nizicki, Marcin Żegliński, Jan Głąbowski
Chobold – inne nazwy: kobold (z niem.), kłobuk, lataniec, saraniec, zły.
Istota demoniczna o słowiańskich korzeniach. Najpopularniejsza postać demoniczna w ludowej tradycji Warmii i Mazur.
Zgodnie z wierzeniami stawało się nim zmarłe nieochrzczone dziecko lub płód. W kłobuka zamieniał się również duch zmarłego, którego zakopano pod progiem.
Kłobuk mógł być również diabelskim sługą. Takie wyobrażenie związane było z przypisywaniem demonom cech negatywnych, kojarzonych z siłami nieczystymi i piekłem. W przeciwieństwie do diabła, który krzywdził ludzi z czystej złośliwości, kłobuk musiał zostać sprowokowany, aby skrzywdzić swoich dotychczasowych opiekunów.
Ulubioną porą aktywności kłobuka była podobno noc z czwartku na piątek. Najczęściej można go było spotkać podczas ulewy. Przybierał wówczas postać czarnego koguta, wrony, sroki. Kiedy latał, sypał się za nim snop iskier. Człowiek, który przygarniał kłobuka, stawał się bogaty, bowiem demon zamieniał się w jego sługę – karzełka w czerwonej czapce/odzieży kradnącego sąsiadom majątek. W zamian, ludzie posiadający kłobuka, zobowiązani byli do opieki nad nim. Należało go karmić kluskami, jajecznicą lub skwarkami i zapewnić mu własny kąt w kominie, na strychu lub w beczce wyściełanej pierzem. Kłobuk
był wytrawnym, bezczelnym złodziejem. Udawał się do innych gospodarstw i wynosił wszystko, co popadło – zboże, słoninę, pieniądze, płótno, dywany – a następnie zabierał te dobra do swoich opiekunów
w dziobie i na ogonie – im więcej skradzionych przedmiotów dźwigał, tym więcej iskier sypało się za nim.
Ochroną przed kłobukiem był znak krzyża. Istniał również sposób, aby odebrać skarby, które nocą kłobuk wykradał z myślą o swoich opiekunach: należało zaprezentować mu tylną część ciała (goły tyłek). Wówczas kłobuk upuszczał na ziemię swoją zdobycz. Nierzadko nie dawał jednak za wygraną, obsypując śmiałka pchłami lub wszami. Demon był uznawany za istotę wyjątkowo drażliwą i nieustępliwą. Potrafił się obrazić i niespodziewanie opuścić domostwo, które w akcie zemsty mógł nawet podpalić. Zaniedbywany lub wygnany przez gospodarzy doprowadzał ich do nieszczęść – biedy, choroby, śmierci. Relacja człowieka z kłobukiem nigdy nie mogła skończyć się dobrze.
„To biło przed to wojno. Tego latańca tom zidziała, tego ptoszka – kłobuka. On leciał i tako niotłe ognia
ze sobo niał i skri furali. Do tego budinku, co on tam nosi. To tam się góra zboża na przednówku załamywała, psieniądze tyn gospodarz nioł i kunie dobre, bo mu ten kobold znosił.
A zaś jednego roku to gwałt padało, to jedna bziałka zegnała swoje robastwo (ptactwo domowe) do domu
i już sła ziecerzo warzyć. Zobaciła przi domu tako okapsiało, tako mokro kokos chodzi. Zlitowała się tedy
i wzięła do kuchni i koło psieca pasadziła, abi obeschła. Na drugi dzień w izbzie patrzi, a tu górka zboża lezi, to uz ziedziała, co to lotaniec będzie. Zaniosła go na górę do becki z’psiórami, karmiła i jej skarby nosił.
Aż raz musiała wyjechać, a niała słuzonco i kazała jej, cobi jajka usmaziła i zaniosła temu latańcowi. Zaraz jej pokazała na górce, w jakie mniejsce. I nie mniała powiadać nikomu. A w tym gospodarstwie to słuził taki chłopak i ona poziedziała mu, ta słuzonca, co ta pani kazała jajka usmażyć i na górę zanieść, a ten chłopak mówi: głupsia, lepiej te jajka usmaż nam i my zjemy. I zjedli te jajka razem z to dziewcino i pośli do chlewa
i kupę zrobzili na ten talerz i zanieśli latańcowi. To on się zemścił, spalił chałupę i chlew i uciekł. Gdzie
on teroz, nie wzim.”
(Z nagrań terenowych: Jedwabno pow. Szczytno, 1994)